Drogowy test i największe klify Europy

Wioska Masca i Klify Los Gigantes

MoniaMonia

Czwartkowy poranek przywitał nas przepięknym słońcem i bezchmurnym niebem. Bardzo nas taka aura cieszyła, zważywszy, że w planach na pierwszy ogień pójść miała słynna wioska Masca. Miejscowość znana jest z malowniczej, klimatycznej trasy i pięknych widoków, jakie zawdzięcza między innymi krętym, wąskim, typowo górskim drogom, z którymi z pewnością łatwiej zmierzyć się w przy klarownej widoczności niż gęstej mgle – jaka spotkała nas podczas drogowej „rozgrzewki” podczas wypadu w góry Anaga.

Trasę z naszego mieszkania w Teguste do rejonów osławionej widokami i drogowymi serpentynami wsi Masca pokonaliśmy w około 1,5 godziny, trzymając się przez większość czasu odcinka drogi TF-5, który w swojej środkowej części „przytula się” często i mocno do morza, umożliwiając pasażerom chłonięcie przyjemnych widoków :)

MASCA

W miarę zbliżania się do miejscowości pojawia się coraz więcej tablic informacyjnych i nie sposób się zgubić. Przedsmak górskiej przejażdżki stanowił odcinek TF-82, który w miejscowości Santiago del Teide ustępuje miejsca kilkudziesięcioletniej drodze TF-436, która połączyła odizolowaną przez lata malowniczą wieś.

CIEKAWE 💡
Masca to niezwykła wioska położona na wysokości 600 m n.p.m, w północno-zachodniej części Teneryfy, w gminie Buenavista del Norte, u podnóża masywu górskiego Teno. Znajdują się w niej domy o typowej kanaryjskiej architekturze, rozsiane po malowniczych górskich zboczach rozciętym serpentynami dróg. Masca była przez długi czasu odizolowana – drogowe połączenia komunikacyjne i wzmożony ruch rozpoczął się w latach 70-tych, kiedy wybudowana została trasa od strony gminy Santiago del Teide.

Przewyższenia są spore, drogi faktycznie wąskie – około 1,5 szerokości pasa, ale jakość nawierzchni jest bardzo dobra, a sama jazda okazała się wcale nie taka straszna, choć z pewnością wymagająca od kierowcy bacznej uwagi, wyczucia i skupienia.

Średnia prędkość z jaką pojazd wije się wśród skał, skąpanych częściowo w żywej zieleni, zza której wyglądają raz po raz mniejsze lub większe grupy domków, nie jest zawrotna i wynosi pewnie maksymalnie 40 km/h – i to w porywach, zakładając, że trafiliśmy akurat na względnie prosty odcinek i brak ruchu w przeciwnej strony. Optymalna prędkość, zakładająca zawijasy i ruch to około 10-20 km/h. Zakręty pojawiają się jednak często i gęsto, a i ruch ze względu na turystyczną sławę tej okolicy ma raczej natężony charakter. Pół biedy kiedy natrafiamy na jadące w przeciwnym kierunku auto osobowe – gorzej jeżeli jest to autokar (których, z powyższych powodów – renomy okolicy, jest sporo). Wówczas nie pozostaje nam nic innego jak grzecznie stać i czekać aż gabarytowo większy pojazd nas minie, a najlepiej jeśli mamy możliwość – zatrzymać się w specjalnie przygotowanych do tego celu zatoczkach, których na trasie nie brakuje.

Punktów widokowych – jak to na Teneryfie – jest kilka i warto się na nich zatrzymać (co zresztą nie zawsze jest oczywiste, ze względu na intensywny ruch i sporą ilość parkujących aut.

Jednym z pierwszych jest oferujący przepiękne widoki Mirador de Cherfe – punkt zlokalizowany relatywnie blisko wjazdu na trasę TF-436, od strony Santiago del Teide. Z punktu rozpościera się piękny widok na klify, górskie zbocza oraz bujną, kanaryjską roślinność. Można też, jeżeli dysponujecie zapasem czasu i ochotą – wybrać się na trekkingowy (około 2 godzinny) spacer wiodący pośród skał.

Z kolei miłośnicy dłuższych tras trekkingowych z pewnością będą zadowoleni z możliwości jakie daje pieszy szlak rozpoczynający się za kościołem Inmaculada Concepción – zlokalizowany w wąwozie Barranco de Masca. Trasa oszacowana jest na około 4 godziny, natomiast warto pamiętać o odpowiednim obuwiu, kremie z filtrem czy nakryciu głowy oraz odpowiedniej ilości wody. Spacer nie jest zalecany osobom o słabej kondycji fizycznej, odradza się również trekking w czasie deszczu – śliskie kamienie potrafią być bowiem bardzo zdradliwe, a miejscowe służby każdego roku interweniują w spawie dziesiątków zgłoszeń drobnych wypadków. Trasa biegnąca wąwozem kończy się na plaży Masca, z charakterystycznym, czarnym, wulkanicznym piaskiem.

WAŻNE 🔔
Z plaży Masca – wieńczącej trekking Wąwozem Barranco de Masca można wsiąść w statek i (po drodze licząc na towarzystwo delfinów i wielorybów) ruszyć w rejony klifów los Gigantes. Można także odbyć odwrotną wycieczkę – Kilfy → plaża Maska → trekking w górę wąwozem. Należy jednak pamiętać, że konieczna jest wcześniejsza rezerwacja biletu – w przeciwnym razie jesteśmy zdani na łut szczęścia i ewentualne wolne miejsca na łodzi. Można oczywiście (jeśli na przykład zostawiliście auto na parkingu, na początku trasy) wrócić piechotą wąwozem.

Bilet na statek przybijający do plaży Masca zarezerwujecie przez tę stronę:

http://www.mascalosgigantes.com/reservas/?lang=en

My zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych i w paru miejscach udajemy się na rekonesans przyległych terenów. Górski krajobraz wcale nie jest monotonny – urozmaica go bowiem zróżnicowana flora (fauna pewnie też, ale nie wychylała się zza flory zbyt często :) Napotykamy więc na swojej drodze między innymi agawy, wszędobylskie palmy, rożne rodzaje aeonium, tabaiby, w rejonie Mirador de Cherife trafiliśmy również na zatrzęsienie opuncji, ale już nie próbowaliśmy się nią częstować :)

Masywne zbocza brązowo-zielonych gór poprzecinane pozawijanymi i powykręcanymi na wszystkie możliwe sposoby drogami robią wrażenie. Do tego cały dzień sprzyja nam słoneczna pogoda, a niebo jest niemal bezchmurne, choć wiatr zaznacza swoją obecność chłodno i wyraźnie. Dzięki słonecznym promykom udaje nam się jednak do południa naładować baterie i ruszamy w kierunku wielkich klifów.

LOS GIGANTES

Teneryfa, choć geograficznie bardziej skierowana pozostaje w stronę Afryki, jest jednak przynależna do Hiszpanii – reprezentuje więc kontynent europejski. Może się więc pochwalić najwyższym szczytem Hiszpanii oraz największymi klifami Europy. Ten tytuł należy do słynnych Los Gigantes, położonych na zachodnich wybrzeżach wyspy.

CIEKAWE 💡
Acantilados de los Gigantes, czyli klify – olbrzymy mają wysokość w przedziale od 300 do 600 m n.p.m. Nazwa klifów dała również początek nadmorskiemu miasteczku – Los Gigantes, które na monumentalnych skałach oparło swoją turystyczną ofertę, niezwykle szeroką i kompleksową. Znajdziemy tu niezliczone sklepy, bary, kafeterie, restauracje, sklepy z pamiątkami, hotelową bazę noclegową czy przyjemny port oferujący rejsy do plaży Masca oraz fotograficzną „pogoń” za delfinami i wielorybami.

Ze względu na łagodniejszy, bardziej suchy klimat w rejonie klifów, szeroką ofertę turystyczną oraz wzbijającą się w szybkim tempie temperaturę powietrza (ponad 30 stopni) rejon ten obfitował w ogromne rzesze turystów. Po spokojnej, wyludnionej (z wycieczkowiczów) północy stanowiło to dla nas zauważalny kontrast. Pierwsze zetknięcie z tłumem uderzyło nas w momencie poszukiwania miejsca do pozostawienia samochodu. Spore grupy ludzi przemierzające tereny przysklepowe, przy-restauracyjne czy też po prostu przyległe do portu oraz wciśniętej w zatoczkę z widokiem na klify „czarnej plaży” powodowały, że prędkość naszego pojazdu zbliżona była do tej z rejonów wsi Masca, z której właśnie wracaliśmy. Ostatecznie udało nam się wjechać na wybetonowany parking okalający port, z którego wypływają do plaży Masca i na delfinowe doznania wzrokowe, łodzie licznych przewoźników. Jechaliśmy tym parkingiem aż do samego końca, gdzie „czekało” na nas prawie ostatnie, wolne miejsce. Koszt tej przyjemności to 15 euro/os.

Po pozostawieniu samochodu od razu postanowiliśmy wykonać rekonesans na temat rejsów – okazało się, że większość przewoźników ma już komplet pasażerów na wszystkie godziny. Ostatecznie udało nam się jednak upolować miejsce na, mającej się rozpocząć za ponad 3 godziny, wodnej wycieczce u przewoźnika Masca Express. Firmy mają swoje łodzie zacumowane w porcie, a zaraz przed nimi stoją proste stoiska z pracownikiem przyjmującym zapisy.

WAŻNE 🔔
W porcie przy Los Gigantes swoje stoiska mają liczni przewoźnicy organizujący wycieczki na różnych rodzajach łodzi. Poza zróżnicowaną morską flotą oferta jest bardzo zbliżona – można skorzystać z wyprawy – spotkania z delfinami oraz podpłynięcia do klifów, można również wykupić dodatkowo trekking wąwozem – łódź dostarczy nas do wspomnianej wcześniej plaży Masca. W tym przypadku nie trzeba rezerwować biletów z dziennym wyprzedzeniem, ale warto pojawić się w porcie o poranku. O godzinie 13.00 kiedy my znaleźliśmy się na przystani pozostały już tylko nieliczne miejsca do wykupienia.

W związku z tym, że nasz statek wypływał dopiero po godzinie 16.00, mieliśmy trochę wolnego czasu to spędzenia w mieście. Najpierw skoczyliśmy na pobudzającą kawę i coś słodkiego do kawiarni z widokiem na klify. Mimo dużego ruchu udało nam się znaleźć wolny stolik. Po słodkich kaloriach wstąpiliśmy jeszcze do niewielkiego sklepu z pamiątkami, w którym po raz ostatni widzieliśmy likier z drzewa smoczego (jak pisaliśmy w poście na temat pamiątek – 13 rzeczy, które warto przywieźć z Teneryfy, potem, mimo poszukiwań nie udało się nam na niego trafić).

Następnie przebiliśmy się przez tłum i trochę pospacerowaliśmy po mniej zapełnionych ludźmi obrzeżach. Przy okazji wstąpiliśmy też do informacji turystycznej, gdzie po krótkiej pogawędce na temat polecanych miejsc na obiad, dowiedzieliśmy o miasteczku Tajao – portowej perełce, która słynie ze świeżych ryb i owoców morza, dostarczanych z niewielkiego portu do licznych restauracji (w mieście tym spędziliśmy leniwą sobotę, a na temat pyszności, jakie skosztowaliśmy możecie przeczytać we wpisie „Smaki Wysp Kanaryjskich”).

Później, zmęczeni nieoczekiwanym dla nas zwrotem pogody i wczesno-popołudniowym żarem lejącym się z nieba, usadowiliśmy się w jednej z restauracji nieopodal przystani i ze smakiem zjedliśmy typowo hiszpańską potrawę – paellę. Po żołądkowej regeneracji przyszedł czas na kontynuację cielesnego lenistwa – przedreptaliśmy parę kroków do, położonej przy porcie, malutkiej plaży Los Guios. Z plaży rozpościera się bezpośredni widok na masywne klify, jest to również kolejna plaża ze słynnym, czarnym piaskiem. Te dwie rzeczy czynią ją godną odwiedzenia w tym rejonie, choć plaża sama w sobie nie jest specjalnie ciekawa – przestrzeń jest mała i około godziny 15.00 kiedy na niej przebywaliśmy było na niej mnóstwo ludzi. Po krótkim odpoczynku z chęcią udaliśmy się więc na przystań by wsiąść na statek, który miał nas zabrać na spotkanie z morskimi ssakami.

Wypłynęliśmy punktualnie o godzinie 16.30, przy pełnym obłożeniu łodzi Flipper Uno. Szybko wydostaliśmy się z portowej zatoczki i wpłynęliśmy w morski bezkres wód. Klify górujące nad taflą wody rozświetlanej przez promienie popołudniowego słońca to przepiękny widok monumentalnego pomnika kamiennej natury. Później łódź oddaliła się mocniej od brzegu i wszystkie oczy pasażerów oraz jednego z pracowników, który z mostka miał jeszcze dokładniejszy widok na morską toń – zwróciły się w kierunku oceanu, w oczekiwaniu na pojawienie się upragnionego widoku delfinów. Pragnienie narastało przez jakieś 20 minut, bez żadnych rezultatów, gdy wreszcie siedzący na przewyższeniu pracowników – wypatrywacz krzyknął „spójrzcie tam – rekin”! I faktycznie znad poziomu wody wyraźnie dostrzegliśmy poruszającą się, charakterystyczną płetwę. Nasz wodny środek transportu dotrzymywał mu kroku, a krystalicznie czysta woda pozwoliła dostrzec, że zwierzę jest małe – na oko 1,5 metra. Po paru minutach płetwa zniknęła znad wody, ale zaraz po tym usłyszeliśmy ponowny krzyk pracownika łodzi - „Uwaga, delfiny!”. I rzeczywiście. Kilka ssaków zaczęło skakać i płynąć ze wszystkich stron naszej łodzi. Wszyscy ożywili się niesamowicie, usiłując upolować obiektywem choć namiastkę widoku jaki malował się przed naszymi oczami. Delfiny również towarzyszyły nam przez kilka minut, po których zniknęły w morskiej toni, kończąc ten etap krótkiego rejsu. Na samo zwieńczenie wycieczki podpłynęliśmy jeszcze bliżej klifów (dostrzegliśmy też nieopodal plażę Masca), by potem skierować się już z powrotem do portu. Liczyliśmy na zachód słońca na morzu, ale zabrakło nam kilkudziesięciu minut. Sama wycieczka trwała około 1,5 godziny.

Na sam koniec nieco problemów przysporzył nam wyjazd z portowego parkingu – w budce nie było żadnego pracownika, a 2 automaty do zapłacenia za bilet okazały się nieczynne. Z pomocą lokalnych mieszkańców udało nam się jednak wymienić pieniądze i znaleźć działający automat, który rozliczył nas z całodniowego parkingu (około 11 euro za 6 godzin postoju).

Zachód słońca zamknął ten słoneczny i wręcz upalny dzień i już w chłodzie nadchodzącego wieczoru, po raz kolejny w tym tygodniu przemierzaliśmy nadmorską trasę w rejony Tegueste.